|

Proszono mnie o wspomnienia. Ale rzecz w tym, że nie lubię wspomi¬nać. Gromadzą się one jak natręci, cisną się chmarami nie oszczędzając się nawzajem; jest od nich człowiekowi ciasno i duszno. Zastępują minuty, go¬dziny, lata - są wyrzutem wobec własnej młodości, przypominają jaką drogę już przebyliśmy, odliczają czas bezlitośnie jak ziarnka piasku w klepsydrze, jak kartka z kalendarza. Wspomnienia? - no cóż, po prostu własna metryka i posiwiały włos...
Nie lubię więc wspomnień! Ale skoro proszono, skoro z nich zbudo¬wana ma być druga młodość naszej kochanej Budy - jak więc odmówić! Niech i tak będzie! Ustąpić należy! Zamknijmy przeto na wszystko oczy, wspólnie do nich zasiądźmy!
Pamiętacie teatr szkolny?
Prowadzili go Prof. Mikołajtis, Sołdrowski i Ojciec Wojtka - kolegi p. Sulikowski. Mieliśmy tzw. estradę, graliśmy też sztuki, prowadziliśmy również Kółko Teatralne, członkowie Kółka Teatralnego pisali sztuki, od¬czytywali je na zebraniach, wzajemnie krytykowali swe utwory. Pamiętam własny płód Szpargały, pamiętam wieczór literacki innego kolegi, bodaj że Władka Więckowskiego, pamiętam sceptyczne uśmiechy Janka Włosińskiego, Janka Sikorskiego.
A jednak profit z tej pracy był dla nas oczywisty. Choćby nasze sławne w mieście Koncerty Publiczne za biletami wstępu dla szerokiej publiczności. Występowały tam obydwie nasze orkiestry - dęta i smyczkowa. Wieczo¬ry słowno-muzyczne składały się z recytacji z towarzyszeniem orkiestr i z samodzielnych części muzycznych. Pamiętam: - deklamowałem Tuwima, grałem w orkiestrze itp.
Pamiętam jak nas potem wypożyczał do prawdziwego teatru Iwo Gali. Oto na przykład grałem sam, czy wspólnie z Osmędą lub Jankiem Włosińskim, w –Jasełkach- Rydla, w -Sędziach- Wyspiańskiego czy w -Róży- Żeromskiego. A kiedy po latach, już w czasie okupacji, uczęszczałem do Konspiracyjnego Studium Teatralnego Iwo Galia w Warszawie na ulicy Spasowskiego, kiedy pod kierunkiem Mistrza wygłaszałem partie –Akropolis- Wyspiańskiego, czy jeszcze później, już po Wyzwoleniu, gdy prowadziłem wykłady Historii Teatru w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej czy Aka¬demii Sztuk Pięknych w Warszawie - jakże często, patrząc na kochanych Golasów, Winnickie i tylu innych przezacnych słuchaczy, widziałem siebie na deskach naszej estrady i naszego teatru, jakże często stawały mi przed oczy tamte chwile z Traugutta, owe różne i barwne epizody z tamtego, pierwszego, szkolnego teatru.
Dla przykładu jeden z nich. Oto pamiętam jak raz, w czasie przedsta¬wienia -Nocy Listopadowej- czy –Warszawianki-, runęły na oczach widzów nasze dekoracje i naraz oczom wszystkich ukazał się... Wojtek Sulikowski, długi i chudy, w majteczkach kąpielowych (szykując się do roli) z klarnetem przy ustach! No cóż, stało się! Nie speszony Wojtek przycisnął energicznie do ust klarnet, ktoś przycupnął od dołu przykrywając nagość trębacza, ktoś wsadził mu czako ułańskie na głowę i... popłynęły dźwięki -Warszawian¬ki-, jakby tak musiało być w istocie...
Kto przypuszczał wtedy, że po latach, w czasie okupacji, Wojtek –Beleczka- (Sulikowski wysoki był aż strach) i ja, gdzieś w rędzińskich lasach, nocą, ćwiczyć będziemy w konspiracji podchorążówkę, mieczem pod¬chorążowie Wysockiego czy Wyspiańskiego z owej -Nocy Listopadowej-, a wracając skoro szary świt, na piechotę, w ordynku, przez puste pola do Częstochowy, znowu Wojtek będzie przygrywał na dłoni... -Warszawian¬kę- ?
|
|
|

Myślę, że dobrze, że zdecydowałeś się na napisanie wspomnienia. Nic nie wiedziałem o działalności aktorskiej, teatralnej, w "Traugucie". Z mojego doświadczenia, subiektywnego, wiem, że nie wspomina się do jakiegoś czasu, potem się wspomina, a potem, to zobaczę!
|
|