|

Prof. Jarosław Awgulewicz – matematyk, były docent Uniwersytetu w Petersburgu, zapisał się w księdze nauczycieli Gimn. i Lic. im. R. Treugutta bez przesady chyba złotymi głoskami.
Jeśli wolno w odniesieniu do matematyki użyć pewnej poetyckiej przenośni to w większości przypadków przedmiot ten uważa się za tępą piłę, którą bez miłosierdzia piłuje się mózgi młodzieży, a matematycy spełniają funkcję bezdusznych drwali z uporem godnym lepszej sprawy, kładących drzewo po drzewie tak długo, aż wokół siebie zobaczą pustkę. I wtedy przytomnieją.
Przepraszam kolegów matematyków za tę trochę nieprzyjemną metaforę. To nie moje wyłącznie zdanie. W odczuciu większości uczniów tak ta sprawa kiedyś wyglądała. Nie miejsce tu na rozstrzyganie przyczyn takiego stanu rzeczy. Widaomo, matematykiem trzeba się urodzić i w dodatku trzeba mieć szczęście do nauczycieli. Doceniam trud matematyków, rozumiem ich zdenerwowanie a nawet rozpaczliwe łamania rąk w chwili gdy w ich mniemaniu „proste sprawy” nie chcą trafiać do uczniowskich głów w postaci „jeszcze prostszych i zrozumialszych” wzorów, które w naturalny sposób trzymają się mózgów matematycznych, ale rozsadzają jak dynamit wiele mózgów uczniowskich. Nie wszyscy matematycy poza właściwą im umiejętnością ścisłego rozumowania odznaczają się darem wnikania w możliwości intelektualne i psychiczne młodzieży. Wyjątkiem w tym względzie był prof. Jarosław Awgulewicz. Człowiek wielkiej i głębokiej wiedzy nie tylko matematycznej, nadający się bardziej na katedrę uniwersytecką, niż na poziom szkoły średniej, ujmował wszystkich swą prostotą i bezpośredniością. Raczej wstrzemięźliwy w słowach, w stosunkach międzyludzkich szafujący hojnie szczerym i niewymuszonym uśmiechem, który organicznie tkwił w jego dziecięcych niemal oczach i w całej jego wylewnej jak dom staropolski – twarzy. Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek uniósł się, gniewał lub podniósł głos. Nigdy najmniejszej złośliwości, czy uszczypliwości. Kiedy coś mu się nie podobało, - milczał , - z lekka przygryzając wargi lub wodząc swoimi błękitnymi oczami po najbliższych osobach. Tak opanowywał wzruszenie, czasem gniew. Wobec kolegów nadzwyczajnie grzeczny, uczynny, życzliwy, wobec uczniów powściągliwy, ale otwarty i zawsze gotowy do wszelkiej pomocy. Nawet, gdy któryś z uczniów wykazywał kardynalne braki, nigdy nie naburmuszał się, cierpliwe wysłuchiwał jego wypowiedzi, starał się naprowadzić go na właściwą drogę rozumowania. Jeśli to mu się nie udawało, nie zniechęcał się. Przy najbliższej okazji znów podejmował próbę, czasem nawet powtarzał ją kilka razy, tak długo, aż uczeń „pojął”. Uczniowie nie tylko byli mu za to wymownie wdzięczni, ale po prostu otaczali go prawie uwielbieniem. Zwłaszcza, że nie tylko w nauce matematyki widzieli w nim nauczyciela. Bardzo często przychodzili do niego po poradę w sprawach wychowawczych, osobistych, czasem... intymnych. Nigdy nikogo nie odpychał, nigdy nie zawiódł zaufania; zawsze taktowny, dyskretny, umiejący dotrzymać tajemnicy gdy zachodziła konieczna potrzeba.
Jego „wschodnie” wymawianie niektórych wyrazów i terminów matematycznych w stylu: „redukcio ad absiurdum” lub „mantisia” stało się wprost przysłowiowe. Wszyscy powtarzali to w szkole w różnych kontekstach. Profesor wiedział, że niektórzy traktują tę jego właściwość w sposób humorystyczny, nigdy jednak nie obrażał się, nawet nie dawał poznać po sobie, że to mogłoby go wprowadzić w stan rozdrażnienia. Pozostawił po sobie jak najżywsze i najmilsze wspomnienia. Zwłaszcza uczniowie starszych, przedwojennych roczników, którzy tyle mu zawdzięczali, do dziś dnia nie mają słów, by wyrazić swe względem niego uczucia. W czasie okupacji nie zaprzestał pracy pedagogicznej. Kiedy odszedł na zasłużone odpoczynek i znalazł się w trudnych warunkach życiowych, uczniowie jego czynili wszystko, by mu okazać serce. To go cieszyło niezmiernie. Parę lat temu odszedł na zawsze tak cicho, jak żył. Odejściem swym wywołał powszechny żal. Istotnie był to bowiem mądry, dobry, szlachetny człowiek, który umiał żyć pomiędzy prostymi i maluczkim, który swą dobrocią zawstydzał złych a dobrych kochał sercem całym.
|
|