|

Prof. Jan Smolarkiewicz- matematyk- rozpoczął swą pracę pedagogiczną zaraz na początku istnienia Gim. R. Traugutta. Dokładnie od dnia 1 sierpnia 1920r. W latach trzydziestych pełnił właśnie funkcję zastępcy dyrektora. Należał do najbardziej popularnych ludzi Częstochowy. Wychowywał przecież szereg pokoleń i nic dziwnego, że niemal wszyscy Częstochowianie znali go i darzyli szacunkiem. Słusznego wzrostu, odznaczający się mocnym, donośnym głosem, był lubiany przez młodzież. Wykładał jasno, przystępnie, nie zawsze spokojnie. Naturalnie wtedy wpadał w zdenerwowanie, gdy ktoś z uczniów o humanistycznej głowie ani rusz nie mógł pojąć o co chodzi. Wtedy nagle przerywał wykład, brał „delikwenta” do tablicy i kazał mu rozwiązywać pierwsze, lepsze zadanie. Oczywiście „wyrwany” czynił to bez powodzenia. Wtedy prof. Smolarkiewicz „wychodził z siebie”. Podnosił głos aż w końcu korytarza było słychać; chodził nerwowo z jednego końca klasy w drugi, a klasa siedziała cicho jak zahipnotyzowana. Kiedy burza przeszła, „Smolarz” (bo tak go popularnie nazywano) zaczynał się nerwowo śmiać, a następnie zwracał się do klasy z pytaniem, czego i kto nie rozumie. Był to niezawodny znak, że profesor się udobruchał. Wstawał wtedy kto śmielszej natury i przedkładał propozycję klasy. Wykład zaczynał się od początku. I znowu ktoś z uczniów defilował pod tablicę. Jeśli tym razem nie potrafił rozwiązać podobnego zadania, wtedy „Smolarz” wybuchał na dobre.
Tego nie rozumiesz kapuściana głowo? To każ się wypchać trocinami, może wtedy zmądrzejesz! Pała! Pała! Rozumiesz! I znów chwila zdenerwowania. A potem dalsze wyjaśnianie „prostych spraw” i rozwiązywanie typowego zadania. W końcu, gdy już dzwonek dźwięczał donośnie, profesor rzucał zdawkowe polecenie: - „Resztę rozwiążecie sobie w domu!” Brał dziennik i wychodził z klasy. Ale widocznie sumienie nauczycielskie nie dawało mu spokoju, bo na następnej lekcji właśnie „kapuścianą głowę” zaraz od drzwi wyrywał do odpowiedzi. Kazał mu rozwiązywać rozpoczęte zadanie i dosłownie prowadząc za rączkę wykazywał wszystkim, że to przecież takie proste i można się nauczyć doskonale. Oczywiście „kapuściana głowa” szła z notą pozytywną na miejsce, a prof. zadowolony chyba bardziej z siebie, niż z odpowiedzi ucznia przechadzał się swobodnie po klasie zacierając swe ręce. Wszyscy znali metody pracy „Smolarza”. wiedzieli doskonale, że jego gniew jest chwilowym uniesieniem się, że gaśnie szybciej, niż się zapala. Prof. Smolarkiewicz znał także swych uczniów na wylot. Wiedział, kiedy i jak można z nimi rozmawiać poważnie, a kiedy należy obracać w żart. Niekiedy tylko zapominał się i odstępował od przyjętej zasady. Prof. Smolarkiewicz był także świetnym organizatorem, co uwidaczniało się w sprawowaniu funkcji następcy dyrektora.
W czasie okupacji przez pewien czas nie przejawiał większej działalności może z powodu tego, że po rozstrzelaniu dyr. Zbierskiego na niego zwrócone były oczy wszędobylskiego gestapo. Wkrótce doszedł do przekonania, że jego obowiązkiem jest zając się młodzieżą. I funkcję tę spełniał do końca okupacji. Po wojnie przez szereg lat pełnił funkcję dyrektora. Posiadał dużo osobistego uroku, taktu, godności. W dodatku miał poczucie humoru i w stosunkach towarzyskich był wprost czarujący. W gronie nauczycielskim był lubiany i z jego zdaniem liczono się bardzo. Pełny życia, wigoru, nawet nie przypuszczał, że trzy Parki już przygotowały nożyce, by przeciąć to życie.
Pewnego ranka, gdy już na zasłużonym wypoczynku, wyszedł do ogrodu, by zająć się ulubionymi drzewami i krzewami, poczuł się słabo. Wrócił do domu, by odpocząć. Daremnie. Nie pomogły natychmiastowe zabiegi. Odszedł spokojnie jakby wychodził na codzienny spacer.
|
|