Rok szkolny 1957/58
Byłem w IX klasie. Bardziej interesował mnie sport niż nauka. Profesor Wójcicki miał z nami też lekcje rysunku. Zabierał nas na wystawy, do galerii malarskich, również do Krakowa. Opowiadał o przyjaciołach, którzy znali artystów Młodej Polski. Na jednej z lekcji postawił nam krzesło z położonymi na nim różnymi bryłami. Każdy miał narysować jak potrafi w celu oddania przestrzeni. Rysunek pewnie mi się udał, ponieważ po oddaniu prac Profesor zawołał mnie na długiej przerwie, zajrzał do dziennika i powiedział: „Zębik, dlaczego ty się tak słabo uczysz? Przecież możesz nie przejść do X klasy a szkoda by było takiego talentu”. Profesor miał dar przekonywania, umiał „gościa” podejść, w X klasie znalazłem się bez większych problemów. Te słowa jednak zapamiętałem i amatorsko rysowałem i malowałem. Niżej rysunek z Traugutta, o którym napisałem.
Rok szkolny 1957/58
Profesor Kuszmir w zimie uwielbiał się ciepło ubierać. Wiedzieliśmy, że pod spodniami ma jeszcze dość grube odzienie. Pewnego razu zrobiliśmy próbę. Na krześle profesora położyliśmy trzy pineski, ostrzami zwrócone do góry. Profesor przyszedł, siadł, rozpoczął i zakończył lekcję poczym wyszedł z wbitymi pineskami do pokoju profesorskiego.
Rok szkolny 1956/57 i 57/58
W naszej klasie mieliśmy wówczas kolegę Liberdę, który lubił gryźć i zjadać żyletki. Miał jednak wymaganie, muszą być amerykańskie. Kolega miał mały uraz do nauki języka rosyjskiego. Nasza Profesor z rosyjskiego, nazywana przez nas „Tatiana” nie lubiła jakoś ostrych narzędzi. Liberda o tym dowiedział się i kiedy „Tatiana” chodziła między rzędami stolików, brał żyletkę, tak aby Profesor widziała, wkładał do ust i głośno gryzł na kawałki. Pani Profesor z oburzeniem wycofywała się do katedry a Liberda miał na jakiś czas spokój.
Nas jednak zawsze intrygowało, czy on połyka te kawałki, czy też w jakiś sposób przechowuje. Kiedyś poprosiliśmy go o wyraźne połknięcie i nie zwiódł nas.
Rok szkolny 1958/59
X klasa. Zawsze miałem problemy z nauką języka rosyjskiego. Nie wiem, jakie, to obciążenie, może zabory? A może coś innego? W tym roku szkolnym przyszedł nowy młody Profesor do nauki rosyjskiego. Profesor był niewiele starszy od nas a na dodatek bardzo młodzieńczo wyglądał. Robiliśmy różne próby, na ile można Profesora wykorzystać, w sensie uzyskania jego pobłażliwości. Ja miałem problemy z dobrym czytaniem i umówiłem się z kolegą, że on będzie czytał na głos a ja będę ruszał ustami. Siedzieliśmy wówczas w przedostatnim rzędzie i to było sprzyjające.
Faktycznie, zostałem wywołany do czytania. Wstałem i ruszałem ustami, kolega zdał egzamin, nie załamał się i czytał na głos, siedząc. Profesor pewnie udał, że nie zauważył tego przedstawienia. Przeżyłem, lecz rosyjskiego i tak musiałem się później nauczyć.
Rok szkolny 1957/58 lub 58/59
Dyrektor Mieczysław Herman postanowił założyć chór szkolny. Do chóru byliśmy wybierani i przesłuchiwani. Dyrektor spytał mnie: „Jak tam ze śpiewem?”. Odpowiedziałem, że śpiew mi nie idzie. Dyrektor poprosił abym zaśpiewał „doremifasolasido”. Po odśpiewaniu Dyrektor Herman powiedział: „Wiesz, Zębik, ty masz dość daleko do szkoły, dojeżdżasz z Grosza, zajęcia są po południu, więc nie musisz chodzić na chór”.
Rok szkolny 1958/59 lub 59/60 – Skok w dal
Historyjkę tą, przypomniał mi Beniek Walter na naszym spotkaniu w październiku 2008 roku. Profesor Szulc, doskonały „WueFista” organizował nam sprawdziany sprawnościowe. Jednym z nich był skok w dal. Skakaliśmy z rozbiegu z bramy budynku szkolnego na Jasnogórskiej. Klasa wraz z Profesorem obserwowała skoki za skocznią, pod płotem. Miałem akurat wyjątkowo luźne, szerokie spodenki. W tej konkurencji byłem niezły, więc z pełnym zaangażowaniem oddałem pięciometrowy skok. Podczas lotu, moje spodenki uniosły się do góry i wszystko, co skrzętnie człowiek ukrywa, pokazałem całej klasie. Profesor, poprosił mnie, abym na przyszły raz miał bardziej dopasowane spodenki, choć, jak okazało się, nikomu to nie przeszkadzało, natomiast śmiechu, po tym widoku, było sporo.
Rok szkolny 1958/59 – „Kulki śniegowe”
Była zima, spadło dość dużo śniegu. Na długiej przerwie lub przy przejściu z jednego budynku do drugiego rzucaliśmy na siebie kulkami ze śniegu. W ten dzień mieliśmy zajęcia w pracowni biologicznej z naszą wychowawczynią Profesor Iloną Kołodziejczyk. Tradycyjnie rzucaliśmy w siebie kulkami. W pewnym momencie wpadłem na pomysł, aby zrobić trzy kulki i pójść na drugie, czy też trzecie piętro budynku, w którym była pracownia biologiczna i tam z pół-piętra zaatakować kolegów. Kiedy się tam znalazłem, zauważyłem z góry, że do budynku zbliża się szkolny administrator. Nie myśląc dużo, rzuciłem jedną kulkę przed niego, tak, aby zauważył, a zaraz drugą i trzecią, w miarę w niego. Momentalnie też udałem się do pracowni biologicznej, gdzie było już kilku chłopaków. Za kilka minut powstała afera. Administrator dostał kulką w okolicę oka. W ten dzień zajęć z biologii już nie było. Były przesłuchania, analizy itd. Miałem szczęście, że byłem sam, nikt tego nie widział. Podejrzani byli wszyscy, którzy znaleźli się w budynku.
Teraz po pięćdziesięciu latach przyznaję się, to zrobiłem ja. Mam nadzieję na przedawnienie!
Na szczęście Panu Administratorowi nic poważnego się nie stało, jedynie dość znaczny siniec.