Tomasz Bachmacz był postacią niezwykłą. Uczyłem go przez dwa lata w II LO im. R. Traugutta. Miał wyjątkowa osobowość. Wesoły , dowcipny i inteligentny. Być może w szkole w tym czasie było takich wielu, ale jednak miał cos w sobie czego inni nie mieli ? błyskotliwość, pomysłowość i trafność ripostowania. Chodził do klasy, którą wyjątkowo lubiłem. Wiadomość o jego przedwczesnej śmierci wyjątkowo mnie zabolała. Teraz po dziesięciu latach od jego śmierci poprosiłem jego kolegów, aby napisali o nim, takim jakiego pamiętają. Swoje wspomnienia nadesłali Marcin Więcław, Tadeusz Jagodziński, Sławomir Wożniak i Hanna Babczyńska ? Dziembek.
Tomek Bachmacz po zdaniu egzaminów wstępnych został przyjęty do II LO im. R. Traugutta w Częstochowie. Uczęszczał do klasy matematyczno ? fizycznej, której wychowawczynią była profesor Dorota Nicpoń. W liceum Tomasz Bachmacz był uczniem pełnym pomysłów, w radiowęźle szkolnym prowadził audycje satyryczne. Był autorem wielu tekstów wykorzystywanych w różnego rodzaju audycjach szkolno ? radiowych. 1 czerwca 1981 zdał egzamin maturalny i ukończył liceum z bardzo dobrym wynikiem. Kończąc klasę w której przeważały przedmioty ścisłe wybrał jednak medycynę.
Jak wspomina Hanna Babczyńska ? Dziembek: ? Tomek miał ksywę ? Kwaśny ?. Potrafił pisać jednocześnie prawą i lewą ręką w obydwie strony, potrafił również pisać j w lustrzanym odbiciu. Był cudownym kolegą i niesamowitym ojcem. Wszyscy w klasie uwielbialiśmy Mamę Tomka.
Wspomnień związanych z Tomkiem mam bardzo wiele wszystkie wspaniałe .Cztery lata liceum pięć lat studiów i lata przyjaźni później. Siedzieliśmy obok siebie na matematyce w liceum czwarta klasa matura zbliża się ogromnymi krokami klasówka ja piszę Tomkowi prace o on w tym czasie pisze do mnie wiersze miłosne, niektóre właśnie wspomnianym ? w lustrzanym odbiciu ? inne pisane zwykłym pismem. ?
Jednym z jego bliskich kolegów był Tadeusz Jagodziński, dzisiaj znany dziennikarz BBC mieszkający obecnie w Londynie. O Tomku tak pisze :
Tomka poznałem jeszcze w okresie przed-licealnym. Chodziliśmy do różnych podstawówek, ale w któreś wakacje, bodaj przed ósmą klasą, w tym samym czasie trafiliśmy do Wąsosza. Dokładnie w miejsce, w którym Liswarta wpada do Warty. Był tam ośrodek wypoczynkowy cementowni Rudniki, gdzie między innymi można było pograć w ping-ponga. I Tomek, tak jak ja, trafił tam ze swoimi przyjaciółmi (on - bodajże z Krzyśkiem Drabem, który później chodził do Findera-Norwida). Spotkaliśmy się w niewielkim pomieszczeniu, w którym stał stół do ping-ponga. Było nas chyba 5, czy 6 osób, więc grywaliśmy na zmianę krótkie mecze. Przegrywający odpadał, a zwycięzca w nagrodę grał dalej. Nadziałem się na Tomka, przegrałem z kretesem!
Ponownie spotkaliśmy się już w I klasie liceum, we wrześniu 1977 roku. Od razu przypomnieliśmy sobie tamto wakacyjne spotkanie i myślę, że od razu też przypadliśmy sobie do gustu. Bo Tomka trudno było nie polubić: błyskotliwie inteligentny, o cudownie rozbrajającym uśmiechu, kręconych blond-włosach. Jasne, że jego nerwowe tiki, zająknięcia mogły utrudniać ? przynajmniej początkowo - kontakt tym, którzy go nie znali, ale nam, w szkolnej codzienności, dane było poznać się nawzajem, wspólnie pochłaniać wiedzę, odkrywać smak przyjaźni. Mieliśmy szczęście: klasa matematyczno-fizyczna A (1977-1981), której wychowawczynią była p. prof. Nicpoń stanowiła naprawdę ciekawe zbiorowisko indywidualności. Pamiętam jedną z rozmów z Tomkiem, bodaj z III klasy, kiedy mi mówił, że nawet jak mu coś dolega, to nie ma ochoty leżeć w łóżku i się kurować, tylko po prostu chce mu się iść do szkoły, bo mamy taką fajną ekipę, każdego dnia coś ciekawego się dzieje, że aż żal w tym nie uczestniczyć. Nie wiem czy sobie zdawał sprawę z tego jak istotnym filarem był w tej klasowej konstrukcji. Być może mu to powiedziałem podczas tamtej rozmowy, ale jeśli nie, to robię to teraz.
Bardzo trudno jest wskazać najbardziej charakterystyczne momenty, określające czyjąś osobowość, po upływie ćwierćwiecza od czasów szkolnych. Pamiętamy czasem oderwane obrazy, które nie chcą się jakoś ułożyć w całość. Bo jak w ogóle ludzką ?całość? zawrzeć w słowach? Podejrzewam, że warunkiem wstępnym takiego wspomnienia, nawet bardzo ułomnego, musiałoby być wspólne klasowe spotkanie, które pozwoliłoby sobie wiele przypomnieć i to z różnych stron. Bo każdy z nas ma zapewne inną opowieść o Tomku. Kiedy o nim teraz myślę, siedząc w maleńkim pokoiku we wschodnim Londynie, widzę go, gdy jeszcze w I klasie, na lekcji matematyki, przedstawia pani profesor Barańskiej swoją definicję ?zbioru?. Mówi coś o cechach wspólnych, co pani profesor kwituje podchwytliwym pytaniem: ?No dobrze, a mamy taki zbiór na przykład ? ja i ten wazon, stojący na biurku. I jakie cechy wspólne możesz wskazać?? Riposta Tomka była błyskawiczna, z lekko szelmowskim uśmiechem na ustach: ?Wazonik jest ładny i pani profesorka jest ładna!? Jeśli o mnie chodzi, to była klasyka ?
Lekko szalone poczucie humoru zaprawione wyraźną nutką absurdu było jednym ze znaków charakterystycznych Tomka w latach szkolnych. Przypomnę tylko dwie zdarzenia: mikołajkowy rytuał, w ramach którego każdy losował koleżankę lub kolegę z klasy, aby później wręczyć jej czy jemu drobny upominek. Któregoś roku, gdy przyszło do wręczania prezentów, Tomek zniknął, za to na środku klasy znalazło się wielkie pudło i w kulminacyjnym momencie wyskoczył z niego trzymając w ręku jakąś drobnostkę. Wyglądało to trochę jak sławetna scena z tortem z filmu ?Pół żartem, pół serio?. To chyba nawet ja wymyśliłem ksywkę ?Barmy?, która się umiarkowanie przyjęła, bo zawierała w sobie dźwiękowe nawiązanie do Jego nazwiska, ale wywodziła się z angielskiego słówka, sugerującego właśnie taki odcień radosnego szaleństwa. Miałem wrażenie, że Tomek to doceniał, bo obydwaj uczyliśmy się angielskiego poza szkołą. Oczywiście Tomek do końca liceum pozostał wierny temu lekko szalonemu wizerunkowi. Bo chyba nikt nie zapomniał jego występu w tercecie baletowym na studniówce w 1981 roku, w niepowtarzalnej choreografii ?Jeziora łabędziego?? Jedno można powiedzieć o tym spektaklu na pewno: nie baliśmy się śmieszności...
Przelatują mi teraz przez myśl bardzo różne obrazy z Tomkiem w głównych rolach: jakieś towarzyskie imprezy w ostatniej klasie, długie dyskusje o muzyce, którą się pasjonowaliśmy, szalona ? a jakże ? wycieczka do Gorzkowic, gdzie przyszło nam nocować w stogu siana, wyjazd do Bułgarii, już po maturze. Burzliwe lata 80. oraz fakt, że przyszło nam studiować w różnych ośrodkach: Tomek na Śląsku, ja w Krakowie, w nieunikniony sposób rozluźniły nasze kontakty. Mój późniejszy wyjazd z Polski jeszcze to pogłębił. Ale pamiętam jakieś spotkanie, chyba z końca lat 80., przed pasterką, kiedy to plac Biegańskiego był miejscem nieformalnych klasowych zbiórek. I Tomek, tak jak dawniej, niezwykle szczerze rozmawiał wtedy ze mną o mojej emigracji, był ? czego nie ukrywał ? krytyczny wobec tej decyzji. I chociaż się z nim nie zgadzałem, to bardzo sobie ceniłem to, że nie zatraciliśmy dawnej otwartości. Nie widzieliśmy się zbyt długo, żeby tracić czas na układne frazesy i grzebanie przyjaźni pod ich ciężarem. Muszę powiedzieć, że bardzo mi tego dzisiaj brakuje. A słowa księdza Twardowskiego: ?śpieszmy się kochać ludzi? ? bolą, bo opisują nieodwołalność zaniechania. I brzmią jak podpis pod maturalną fotografią Tomka.
Jego nierozłącznym przyjacielem był także Sławomir Wożniak mieszkający obecnie w Tarnowie, pamiętający zawsze o rocznicy śmierci Tomka i tragicznie zmarłej Jolanty Poborc - też uczennicy klasy do której wspólnie uczęszczali. Tak wspomina zmarłego kolegę :
Pierwsze co przychodzi na myśl wspominając Tomka to jego niesamowita radość życia, życzliwość dla ludzi i optymizm. Był człowiekiem, którego nie dało się nie lubić. Zawsze otwarty na kontakty z ludźmi, skory do żartowania i błyskotliwie inteligentny. Wiele zawdzięczał swoim rodzicom, którzy dawali mu sporo swobody i cierpliwie znosili różne jego wybryki. Mieli świadomość, że to ?diament? a ?szlifowanie? musi potrwać. Szczególnie z mamą miał bardzo szczery i otwarty kontakt, ta atmosfera otwartości przenosiła się również na kolegów, którzy byli częstymi gośćmi w domu państwa Bachmaczów.
Studniówkowy balet?
Większość naszej klasy tańczyła w zespole tańców ludowych ?Totem? prowadzonym przez panią profesor Alinę Szymczyk. Ja byłem nawet solistą - tańczyłem w przebraniu kozy w jednym z naszych popisowych numerów a przede wszystkim często wygłupiałem się na próbach zespołu. Na jednej z prób pani profesor zaproponowała mi, bym wystąpił w przebraniu baletnicy i zatańczył ?Jezioro Łabędzie? na naszej studniówce. Dodała, że ma 3 stroje baletowe więc żebym dobrał partnerów i żebyśmy zatańczyli. W tej sytuacji pierwszym kandydatem - pewniakiem, który oczywiście ochoczo zgłosił się do występu był Tomek Bachmacz. Mimo, że na co dzień nie tańczył z nami w Totemie to był znany i lubiany w szkole ponadto zawsze był skory do wykręcania różnych numerów. Nasz tercet uświetnił Tadziu Jagodziński - klasowy autorytet w dziedzinie poezji, literatury, muzyki, historii i polityki, laureat różnych olimpiad, który w ten sposób odbrązowił nieco swój szkolny image. Wbrew temu co często słyszeliśmy, że ?super się przygotowaliśmy i włożyliśmy wiele pracy? nasz występ był dość spontaniczny bez specjalnych przygotowań ( mieliśmy 1 lub 2 kilkunastominutowe próby ) co zresztą spowodowało, że występ na skutek niektórych pomyłek był jeszcze śmieszniejszy. Ustaliliśmy, że najpierw tańczymy razem, potem ja ?strzelam? solówkę i na koniec coraz bardziej umieram aż w końcu Tomek z Tadkiem znoszą mnie na noszach.
Kilka faktów spotęgowało efekt komiczny: nasze owłosione nogi, czerwone slipy pod białą sukienką oraz to, że na koniec Tadziu z Tomkiem ciągnęli nosze w odwrotnych kierunkach a na dodatek Tadek zakrył mi twarz swoją sukienką.
Pechowiec
Tomek często wykręcał różne numery i często z ochotą dołączał do różnych wygłupów robionych przez innych. Miał u nas opinie pechowca, ponieważ często wpadał przy tych numerach. Kiedyś na zajęciach technicznych pan prof. Pogłodziński wyszedł na chwilę z sali i w tym czasie postanowiliśmy się ulotnić przez okno z lekcji ( sala była w piwnicy, więc wychodziło się na trawnik od strony ul. Kilińskiego ). Pierwszy wyszedł Zbyszek Rabczuk prosząc Tomka, żeby nie wychodził, bo na pewno wpadniemy. Tomek chwilę się zawahał i w tym czasie wyszedłem ja, potem zaczął wychodzić Tomek i w momencie, kiedy już był w oknie wszedł do klasy z powrotem prof. Pogłodziński widząc w oknie zadek Tomka. Jakby tego było mało idąc całą trójką i gorąco dyskutując ( Zbyszek wciąż wyrzucał Tomkowi ?mówiłem Ci, żebyś został? ) nadzialiśmy się na dyr. Drzazgę, który oczywiście zgarnął nas do swojego gabinetu.
?Coś wymyślimy? czyli cała klasa do domu
Z profesorem Pogłodzińskim wiąże się jeszcze jedna historia. Zajęcia techniczne mieliśmy w środy na 6 i 7 lekcji i nie bardzo chciało nam się na nich siedzieć. Kiedyś, pewnego pięknego, wiosennego dnia zastanawialiśmy się co zrobić, żeby tych ostatnich lekcji dziś nie było. Tomek rzucił hasło, że trzeba poprosić panią dyrektor, żeby nas zwolniła z tych lekcji i tu wszyscy mieli pytanie: z jakiego powodu? ?Coś wymyślimy? odpowiedział Tomek ( to była częsta jego odpowiedź ). Poszliśmy z Tomkiem do pani dyrektor Biel ( wiedzieliśmy, że prof. Pogłodziński bardzo liczy się ze zdaniem pani dyrektor i że pani dyrektor nas lubi choć miewała z nami problemy ). Z rozbrajającą szczerością Tomek powiedział: ?Pani dyrektor. Mamy teraz na 6 i 7 lekcji zajęcia techniczne z prof. Pogłodzińskim i nie ma żadnych istotnych powodów, żeby nas zwolnić z tych zajęć, ale nam się naprawdę nie chce już siedzieć dziś na tych lekcjach. Jest piękny, wiosenny dzień, jesteśmy po ciężkich sprawdzianach z matematyki ( w tym momencie dodałem: na dodatek o 14-stej jest mecz w TV ). Czy mogłaby Pani zwolnić całą klasę z tych zajęć?? Pani dyrektor uśmiechnęła się i powiedziała, że ona nie może nas zwolnić z lekcji, ale może poprosić o to pana profesora. Wezwała prof. Pogłodzińskiego i powiedziała: Zrobi pan jak pan uważa, ale ja bym ich puściła do domu. I tym sposobem wyszliśmy 2 godziny wcześniej ze szkoły.
Poeta na zawołanie
Kiedyś prof. Gracki poprosił nas, byśmy spróbowali napisać wiersz na wzór konceptu Jana Andrzeja Morsztyna ?O swej pannie?. Tomek ?od ręki? napisał koncept wychwalający błękit nieba, morza itp. i zakończył: "Lecz ni natchnienie ni Muza tak nie popchnie ręki, by mych dżinsów z Pewexu móc opisać błękit" - tyle zapamiętałem. Ciekawe czy ktoś ma całość? Oczywiście uzyskał aplauz widowni i uznanie profesora Grackiego.
Listy
Wróciłem z wakacji zakochany w pewnej Fince, którą poznałem na obozie harcerskim. Moja korespondencja z nią odbywała się poprzez Tomka, który tłumaczył listy ponieważ ja nie znałem angielskiego. Z czasem wakacyjne uczucia osłabły i w całości scedowałem odpowiadanie na jej listy na Tomka. Kiedyś dostałem od niej list a ponieważ Tomka akurat nie było to przetłumaczył mi go inny kolega. Bardzo się zdziwiliśmy, gdy przeczytaliśmy, że ona bardzo mi współczuje, że złamałem obie ręce, pobili mnie chuligani i na dodatek wbili mi w tyłek 3 noże. No tak ?. Tomek puścił wodze swojej fantazji, by uzasadnić opóźnienie w odpowiedzi na jej list.
Kolejne wspomnienia nadesłał Marin Więcław, obecnie pracujący dla TVN Discovery Historia. Swoje wspomnienia rozpoczyna od :
? Tomka poznałem zanim jeszcze spotkaliśmy się w liceum. Już nie pamiętam, co było wcześniej: kolonie w gdańskich Stogach, czy wspólne chodzenie na basen do Traugutta. Razem wyrabialiśmy kartę pływacką u profesora Szulca. To były chyba jakieś zajęcia dla dzieci nauczycielskich.
Kiedy potem, w dniu rozpoczęcia roku szkolnego, zobaczyłem go na boisku szkolnym, bardzo się ucieszyłem. Był jedyną znaną mi osobą w gronie anonimowych wówczas twarzy. Z tego powodu na pierwszych lekcjach siadałem obok niego. Czułem się raźniej, gdy z kimś mogłem pogadać. Pani profesor Nicpoń szybko zorientowała się, że nie będzie to miało pozytywnego wpływu na naszą edukację i zamiast Tomka obok mnie posadziła Grześka Szwarlika. Przynajmniej na początku miała większy spokój. W jednej ławce, przez cztery lata, udało się z nam z Tomkiem przetrwać tylko na lekcjach matematyki, w pracowni pani profesor Barańskiej. To było świetne miejsce, w ostatnim rzędzie, gdzie prawie niewidoczni dla naszej, zawsze eleganckiej, matematyczki, mogliśmy, oprócz ?czujnego? wsłuchiwania się w tok lekcji, oddawać się grze w ?kółko i krzyżyk? i ?wektory?, oraz innym grom z użyciem kartki papieru i długopisu, które pojawiały się i znikały na przestrzeni tych lat. Nie zaprzestaliśmy też - kiedy tylko było to możliwe - naszych rozmów. Tomek był dobrym obserwatorem i miał swoje zdanie na temat większości rzeczy, które działy się wokół nas. Z lewej strony naszej ławki siedziały Hanka Dziębek i Kasia Stanicka, a przed nami Beata Matysiak (odkąd pojawiła się w naszej klasie) i Jola Poborc. Jola była obiektem westchnień Tomka chyba już od pierwszej klasy i moim zdaniem jeszcze z dwa lata po maturze. Kilkukrotnie byłem świadkiem jego zwierzeń na ten temat. Myślę, że nie popełnię tutaj grzechu nielojalności, jeśli powiem, że dotyczyły one, przede wszystkim, dwóch kwestii: jego zauroczenia urodą Joli i próby zrozumienia ?dlaczego nie??. Dlaczego Jola ?nie chciała Tomka? nigdy się już od niej nie dowiemy. Zresztą na tego typu pytanie w sferze uczuć nie da się przecież jednoznacznie odpowiedzieć. Jeśli przyjąć, że jakieś racjonalne powody da się tu jednak rozpa Bowiem to, co rzucało się w Tomku w pierwszym momencie w oczy, to jego skłonność do żartu. Byliśmy dowcipną klasą. Zwycięstwa w szkolnych konkursach radiowych i występy na szkolnych akademiach to potwierdzały. Ale zdecydowanie największym ?jajarzem? w naszej klasie był Tomek. Jego inwencja w tym zakresie była powalająca. Właściwie każdą sytuację umiał przekształcić w coś śmiesznego. Czasami, jak na zdjęciu, wystarczyły dwa długopisy i dwa kawałeczki papieru. Czasami wystarczyła tylko jakaś ?jajarska? mina, często celna riposta, czy jeden gest. Jego energia w stwarzaniu sobie i innym okazji do śmiechu zdawała się niespożyta. Dlatego Tomek bardzo szybko stał się pożądanym gościem nie tylko na naszych klasowych imprezach. W jego obecności, po prostu, nie sposób było się nudzić.
Jednak pomimo tej olbrzymiej popularności, nie dostrzegałem w Tomku ani cienia zarozumialstwa. Przeciwnie - był bardzo otwarty na innych. Lubił zawierać nowe znajomości. Kiedy szło się z nim w jakieś nieznane wcześniej miejsce, do nieznajomych wcześniej ludzi, miało się pewność, że szybko wszystkie lody zostaną przełamane. Gdy ktoś zwrócił się do niego z prośbą o pomoc, mam wrażenie, że nigdy nie odmawiał. Dawał też ściągać. To pewnie nie nadaje się do pochwały z etycznego punktu widzenia, ale jest dobrym przykładem jego życiowej postawy. Ludzie byli dla niego zawsze ważniejsi niż jakiekolwiek zasady. Ta ciekawość ludzi i świata pchała Tomka w jeszcze jednym kierunku, o którym tu, w oficjalnym wspomnieniu, trudno pisać. Obok skłonności do żartów, w Tomku istniała również skłonność do ekscesów. Tego, co wtedy, w naszym wieku, było zabronione. Tomek chciał spróbować wszystkiego. Chyba każdy z nas pamięta jakąś niecenzuralną historię z jego udziałem. Bez nich, wspomnienie o Tomku wydaje się niepełne.
Patrząc na wszystko teraz, z wieloletniej perspektywy, myślę, że największym zwycięstwem Tomka było to, że nigdy nie postrzegałem go przez pryzmat jego choroby. To, że miał tiki było zaledwie gdzieś na granicy mojej świadomości. Jego osobowość była dla mnie tak ciekawa, kontakt z nim tak zajmujący, że całkiem mi przesłaniały tę fizyczną ułomność. Jeśli komuś spoza naszego kręgu opowiadałem coś o Tomku i ktoś w pewnym momencie pytał: ?Czy to ten, co ma tiki?? zawsze byłem zaskoczony, że można go w ten sposób definiować. Kiedy, z kolei, ktoś nie widział go kilka miesięcy i potem w rozmowie ze mną próbował skonfrontować swoje wrażenia mówiąc, że ?ostatnio mu się pogorszyło?, ze zdziwieniem, całkiem szczerze odpowiadałem: ?e, chyba nie? nie zauważyłem?. Nigdy też nie poruszyliśmy tego tematu w naszych z Tomkiem rozmowach. Tomek był ponad tym. Miał mn Co mogłoby być puentą tego krótkiego wspomnienia? Chyba najlepiej, gdybyśmy mogli teraz odtworzyć utwór jednego z ulubionych zespołów Tomka - Pink Floyd. Pamiętam, jak Tomek wraz z Tadkiem Jagodzińskim i Tomkiem Rybakiem spontanicznie tworzyli chórek i śpiewali przy lada okazji: ?So, so you think you can tell, Heaven from Hell blue sky from pain??. Nie wiem, czy musieli nauczyć się tego kawałka na jakąś z lekcji angielskiego, na które, chyba, wspólnie chodzili, czy też, po prostu, wszyscy trzej dobrze go znali i pierwszą zwrotkę umieli na pamięć. Utwór nosił tytuł ?Wish You Were Here?, co Piotr Kaczkowski z Radiowej Trójki, którą wtedy w klasie słuchaliśmy, przetłumaczył: ?Szkoda, że cię tu nie ma?. Szkoda, że Cię tu nie ma ? Bami.
Kończąc te wspomnienia warto zacytować Sławomira Wożniaka. ?Odszedł nagle w wieku 36 lat ?. w sile wieku. Nie byłem przygotowany na to jego odejście, dlatego tak mocno zabolało mnie serce. Nagle Go zabrakło i podobnie jak jego rodzice z roku na rok odczuwam Jego brak coraz intensywniej. Nie wiem czy sam Tomek był dobrze przygotowany na to odejście, dlatego tym bardziej pamiętam o nim w mojej codziennej modlitwie i żywię nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy Tomku tam ? w lepszym świecie, w Domu Ojca
Częstochowa, 24 stycznia 2009
Aleksander Cieślak