Moje harcerstwo w LO im. Romualda Traugutta 1976-1981
Kiedy w pierwszej klasie liceum zdecydowałam się na wstąpienie do grupy -wodniaków HSPS-u-, nie wywołało to radości naszej wychowawczyni pani Profesor Doroty Nicpoń. W obowiązkowy dzień mundurowy jakim był poniedziałek, miała bowiem w klasie czworo odszczepieńców. Krzysiu Szymonik nie należał do harcerstwa w ogóle (cóż za odwaga) a Dziembkówna, Andrzej Kubik i Zbyszek Rabczuk występowali w mundurach koloru granatowego, co psuło ogólny wizerunek klasy w -obślizgłym- beżu HSPS-u. Chociaż czasem ku wielkiej radości Pani Profesor zakładałam i beż.
Ja należałam ponadto do Kręgu Instruktorskiego -Amonit-, gdzie obowiązywał stary szary mundur i, o zgrozo, pozwalałam sobie na zakładanie i takiego.
Wymóg przymusowego cotygodniowego przychodzenia w mundurach był jednak w stopniu doskonałym rekompensowany poziomem organizacji całego Związku Harcerstwa Polskiego w naszym liceum.
Dzięki geniuszowi Pana Profesora Kolmana, na przekór wszystkiemu, przynależność do harcerstwa w naszym liceum była zaszczytem i przywilejem.
Kto nie zna tamtych klimatów, będzie mu trudno zrozumieć jak w młodych ludziach wzbudzić entuzjazm, zainteresowanie i oddanie całemu przedsięwzięciu. To były trudne i bardzo smutne czasy, a my na początek jako młodzi uczestnicy obozów do Bułgarii, Rumunii i NRD z dużym zaangażowaniem włączaliśmy się w przygotowania do naszych wyjazdów zagranicznych i krajowych. Nasze perfekcyjne pakowanie się do pociągów, autobusów do dzisiaj pozostaje zagadką.
70 osób, sprzęt obozowy, namioty- w 2 minuty, siedziało w swoich przedziałach. Każdy znał swoje miejsce i każdy wiedział, za co jest odpowiedzialny. Nigdy nic nie zginęło, niczego nie zapomnieliśmy, wszyscy wywiązywali się ze swoich obowiązków doskonale.
Jakież było moje zdziwienie w związku z zabraniem przez Komendanta ogromnych ilości pieczywa, z którego nie zmarnowała się ani jedna kromeczka, ponieważ był perfekcyjnie zapakowany. Nasz polski chleb był pyszny, a my mogliśmy zaoszczędzić pieniądze z przyznanego nam limitu na książeczkach walutowych (nie do uwierzenia, że było to tak niedawno).
Zwiedzaliśmy świat, poznawaliśmy nowe kultury, zwyczaje, uczyliśmy się organizacji, porządku, odpowiedzialności i INTEGROWALIŚMY SIĘ z całą szkołą.
były to cudowne chwile, które nie tylko są wspomnieniem, ponieważ zawiązane w szkolnym harcerstwie przyjaźnie kwitną do dzisiaj. Przecież my nadal spotykamy się i wspominamy. Jesteśmy sobie bliscy.
Kiedy komendantką została Pani Profesor Maria Adamus, wszystko wydawało się takie proste, mieliśmy doskonałe wzorce i ustaloną drogę postępowania, ale należy pamiętać, że poprzeczka przez poprzednią ekipę była zawieszona bardzo wysoko.
Ja zajęłam miejsce Uli Goszczyńskiej jako oboźna na harcerskim obozie językowym w Gernrode, niemieckim miasteczku położonym u podnóża Gór Harzu (byłe NRD).
Starałam się jak mogłam, ale czy sprostałam? Może brakło trochę serca, a może Pan Profesor Desperak wziął za bardzo sobie do serca słowo -językowy-? Chociaż teraz, po latach, jestem Mu za te lekcje na kocykach wdzięczna.
Nasze harcerstwo to nie tylko wakacyjne podróże. W ciągu całego roku szkolnego Pan Profesor Kolman ciężko pracował nad tym, abyśmy mogli korzystać z harcerskich noclegowni Harcturu wyjeżdżając na spektakle teatralne w całej Polsce. Profesor, za pomocą swoich kontaktów, kupował bilety teatralne, a jakaż była radość, kiedy okazywało się, że można było dokupić parę sztuk więcej, bo zawsze był nadmiar chętnych. Te spektakle teatralne były czymś wyjątkowym już wtedy i takie same pozostały do dnia dzisiejszego.
To wszystko dało osiągnąć się wykorzystując ogromne umiejętności organizacyjne i wielkie oddanie dla młodzieży, na które owa młodzież nie pozostała obojętna.
Minęło sporo czasu a w każdym z nas żarzy się iskierka sympatii dla tych, którzy oddali nam swe serce.