|

Dzisiaj, przed południem zadzwonił do mnie prof. Kolman z pytaniem czy napiszę coś o harcerstwie z czasy, kiedy pobierałem nauki w II LO im. Romualda Traugutta. Spytałem o objętość tekstu - odpowiedział- Gosia Diederen napisała 6 stron. Ja na to, że zawsze pisała ładne i długie wypracowania. On na to: pytałeś, Ja na to odpowiedziałem. Zapytałem, ile mam czasu. Niewiele. No to do roboty.
Pobieranie nauk wszelakich w -Traugucie- przypada na lata 1972 - 76. Szkoła z tradycjami, jedna z najlepszych w Częstochowie. Pierwszym wychowawcą -mojej- klasy I B został mgr Włodzimierz Kolman - Nauczyciel języka rosyjskiego. Trzeba nadmienić w tym miejscu, że nie lubiliśmy tego języka - jednoznacznie kojarzył się z przymusem politycznym (nic nie przepowiadało końca komuny). Potrafił wziąć za gardło, wepchnąć nam kawałek wiedzy. Klasa I B to zbieranina różnych postaw, charakterów. Szkoła średnia to czas idealizmu, gniewu pokoleniowego, negacji autorytetów, a może ich poszukiwania.
Drużyna harcerska już istniała w liceum. Jak działa, mam mroczne wyobrażenie. Nie pamiętam momentu, kiedy zapisałem się do niej. Czy była to jeszcze pierwsza klasa, czy później. Odbywały się jakieś zbiórki, szkolenia, wyjazdy na Jurę, biwaki, rajdy, zdobywanie sprawności. Pewne jest jedno. Ożywienie harcerstwa w Traugucie nastąpiło wraz z objęciem drużyny przez Profesora Kolmana. Zaczęło się naprawdę dziać. Urządzanie harcówki, organizacja radiowęzła szkolnego (kucie dziur w ścianach, rozprowadzanie przewodów do sal wykładowczych), tworzenie audycji radiowych. Robiliśmy to w dużej części sami. Trudności pojawiły się nawet przy zakupie munduru harcerskiego. Zaczyna się tworzyć zespół TOTEM. Nie przesadzę mówiąc, że w pewnym momencie stał się zjawiskiem kulturowym, tak jak sztandarowy zespół harcerstwa Gawęda. Dzisiaj Totem moglibyśmy nazwać multimedialnym przedsięwzięciem artystycznym. Zaczęły ujawniać się talenty śpiewacze, aktorskie, kompozytorskie, plastyczne. To było prawdziwe wydarzenie - występy na scenie klubu Politechnik. Napięcie, jak nasze starania zostaną odebrane przez widownię, czy wszystko wypali. Było ekstra, zaiskrzyło.
Ważnym elementem naszego życia szkolnego były wyjazdy na obozy w Tatry. Pamiętna baza: Poronin, ul. Za torem 40 - u Cudzicha. Stamtąd wyruszaliśmy zdobywać szczyty, to jeszcze te czasy, w których można było biwakować na terenie Parku Narodowego. Były też wyprawy szlakiem Lenina. W górach poznawaliśmy piękno przyrody, nas samych. Były również wyprawy w Beskidy, gdzie brnęliśmy po kostki w błocie. Pamiętna noc na Markowych Szczawinach, gdzie mieliśmy zarezerwowane noclegi w schronisku (nie zawsze zgadzało się to z kalendarzem gospodarzy). Parę osób spało w tzw. namiocie stacjonarnym, rozstawionym przed schroniskiem. Drewniane prycze, fruwające poszycie, co okazało się rano, kiedy obudziliśmy się w połowie w namiocie, a połowie na świeżym nie pozbawionym wilgoci powietrzu. Były Pieniny i zjazd na zadkach z Trzech Koron w potokach błota. jednak inne zdarzenie przypieczętowało fascynację górami - wyprawa na Krzyżne.
Pomińmy chronologię wydarzeń - czas w pamięci wyłomy czyni. Były też wyjazdy do zaprzyjaźnionych krajów bloku sowieckiego. Penetrowaliśmy -Demolud-: Bułgaria, Rumunia, NRD. To dopiero były karkołomne przedsięwzięcia. Logistyka, determinacja, a na koniec doskonała atmosfera. W tamtym -matriksie- na rynku nie było niczego: jedzenia, namiotów, z biletami kolejowymi też kłopot. Każda wyprawa niosła ze sobą niespodzianki, czasem zabawne, niekiedy przykre. Bułgaria, ulewne deszcze, powódź, pływamy z namiotami, nurkujemy po makaron i zapasy. Rumunia - wracamy, pociąg przepełniony. Nasze miejsca wielokrotnie sprzedane. Niemiecka Republika Demokratyczna - dieta piwna. Zdarzały się również spotkania międzynarodowe - mecz z Jugosłowianami - wygraliśmy 2:1 i skrzynkę piwa. Bywały też momenty oficjalne. Zakładaliśmy wtedy mundury, prężyliśmy postawy. Musze przyznać, że nie pamiętam, aby pojawiała się przesadna munduromania. Może wynikało to z faktu, że w pewnym momencie - kadra przyjęła nazwę Harcerskiej Służby Polsce Socjalistycznej. Miało to brzydki wydźwięk w stosunku do tradycji harcerskiej.
Wracamy na szlak - idziemy na Krzyżne. W Kuźnicach pogoda doskonała. Wyruszała nas trzynastka i Profesor Kolman. Wycieczka była formą wyróżnienia. Gwałtowne załamanie pogody nastąpiło przy podchodzeniu na szczyt. Zamieć śnieżna, nic nie widać, łańcuchy, rozpadlina, Basia Wnogrodzka trzymająca się kurczowo łańcucha - pat. W zamieci zboczyliśmy ze szlaku schodząc zboczem w Dolinę Roztoki. Zrobiło się ciemno. Idziemy potokiem trzymając się za paski. Nic nie widać. Baterie w latarkach wyczerpały się, paliwo do kocherów wypaliło się. Krok za krokiem posuwały się do Wodogrzmotów Mickiewicza. Zaczęło świtać, kiedy dotarliśmy do bazy -Za torem 40 u Cudzicha-. Strachu było co niemiara. Wróciliśmy cali i wszyscy. Jestem pewien, że to był przełomowy epizod, który sprawił, że Tatry/góry/ głęboko zapadły w sercu.
Wspólne bytowanie, wspólne przeżywanie, wspólne działanie wytworzyły silne więzi wspólnoty, mogliśmy polegać na sobie. Byliśmy młodzi, pełni zapału. Skończyło się liceum, rozjechaliśmy się po Polsce studiować.
Z perspektywy ponad trzydziestu lat widzę, coraz wyraźniej, że tamto harcerstwo było tylko pretekstem. Tak naprawdę liczyli się ludzie. Kolman swoją postawą, osobowością potrafił ruszyć nas z -legowiska-. Jego poglądy, zmysł organizacyjny, kontakt z młodzieżą, dystans do absurdów PRL-u sprawiały, że darzyliśmy Go wielkim zaufaniem. Był naszym przewodnikiem moralnym. Potrafił wydusić z nas pasję, emocje, działanie. To nie szarość życia szkolnego utkwiła w pamięci, ale barwne wyprawy. Trzeba przyznać, że Kolman mistrzowsko wykorzystał ramy organizacyjne tamtego harcerstwa, aby realizować swój program normalności. Wzbudził w nas właściwy patriotyzm. To nie wazelina. Tworząc międzyludzkie więzi oparte na moralnych zasadach, prawdzie, tacy jak Pan przyczynili się do tego, że w końcu mury runęły. Żyjemy w naszej Polsce. Teraz odpowiedzialność za Jej kształt spada na nas. Sztafeta pokoleniowa nie została zatrzymana. Z perspektywy minionych lat rysuje się to coraz wyraźniej.
Wymarzone studia w Krakowie przeszły, wróciłem do rodzinnej Częstochowy. Praca w Biurze Wystaw Artystycznych. Przypadkowe spotkania z Leszkiem Wieluńskim, który rzucił medycynę i podjął studia na kierunku Wychowanie Plastyczne w częstochowskiej Wyższej Szkole Pedagogicznej - był już wtedy asystentem w Instytucie Plastyki - spowodowały, że również podjąłem pracę na WSP. Zacząłem uczyć -cudze dzieci-. Sztafeta kontynuowana. Na studiach mamy do czynienia z młodzieżą dorosłą, ale poziom trudności pozostaje taki sam. Tak jak licealiści, oni też są kontra.
Dziwnymi drogami los nas prowadza, ale koniec końców wszystko sprowadza się do relacji międzyludzkich.
Otwartą postawę zawdzięczam w dużej mierze ludziom z Traugutta. Po latach widzę, że szkoła Kolmana (mam nadzieję) nie poszła na marne (mówię za siebie).
W najbliższy czwartek wybieramy się do Profesora z Jaśkiem, Gosią - towarzyszami tamtych zdarzeń.
To taki mały rachunek sumienia. Może czasami zniekształcony przez czas, może trochę idealizowany, a może nie.
|
|